Walka o HIP110632
23 Aug 2016Seba312
-Ale napierdalają!- Dobiegło z interkomu.Do kokpitu wdzierało się nikłe światło odbite od pobliskiej planety wywołując upiorną czerwonawą poświatę, nadającą wnętrzu niepowtarzalny i niepokojący wygląd. Wrażenie potęgowały rozbłyski broni, którą intensywnie wykorzystywano na zewnątrz w celu przechylenia szali zwycięstwa na którąś ze stron. Ale nie było czasu kontemplować surowego piękna mocno nieparlamentarnych okrzyków, trzeba było działać! Zostałem w CZ sam przeciwko trzem statkom z New HIP 110632 Dominion. Moi towarzysze zginęli, stracili statki bądź musieli ratować się skokami do „ supercruise-a”. Wyglądało na to, że na wsparcie raczej widoków brak. Zresztą, na zbyt wiele nie liczyłem. We frakcji jestem od niedawna, nie zdążyłem zawrzeć głębszych znajomości czy przyjaźni. Raczej nikt po mnie nie wróci. Jeśli sobie sam nie poradzę –zginę.
Z niczym nieuzasadnionej zadumy wyrwało mnie mignięcie któregoś ze wskaźników. Osłony mojej Federalnej Korwety, pieszczotliwie nazywanej przeze mnie "HAVOC", spadły już dość znacznie. Na ogonie siedziały mi dwa "Vipery mk3" zawzięcie i celnie miotając pociski ze swoich „ Rail Gun-ów”. Zajęty rozpracowywaniem wrogiego Pythona, nie zorientowałem się na czas i dałem się zaskoczyć. Dranie poczuli się bezkarnie, widząc, że nie mam zainstalowanej żadnej wieżyczki obrotowej i atakowali coraz zajadlej . Po prawej stronie HUD-a, na dole, ledwie jarzył się już ostatni krąg symbolizujący tarcze.
-Shield cell maximum! - Wydarłem się do mikrofonu.
-Deploying Shield cell. - Odparła stonowanym żeńskim głosem Verity, moja pokładowa SI.
Wskaźnik temperatury poszybował w górę. Przy 82% - Rozległ się sie przerywany sygnał alarmu- 95%,112%
-Co jest, kurwa?- Mruknąłem do siebie. -Przecież to już powinno się schłodzić!
Tymczasem ten cholerny termometr w najlepsze piął sie w górę i ani myślał zwolnić! Verity mruknęła ze stoickim spokojem coś o "Thermal Damage". Spod kokpitu zaczęła unosić się smużka dymu, zapalił się (nomen omen) jakiś indykator. Buzzer darł sie jak oszalały.
Moją świadomość poczęły nurtować trudne i niewygodne pytania: Co z tym Heat sinkiem? Czy te chuje w Binney Mines sprzedały mi jakąś cholerna podróbkę? Tylko, kto teraz robi podróbki? Czytałem, że kiedyś na Ziemi Chińczycy fałszowali wszystko na potęgę, ale to było grubo ponad 1000 lat temu. Teraz już wszyscy "świadomi" piloci kupują "U Chińczyka" i są zadowoleni, bo jakość ta sama tylko ceny sporo niższe.
I tak sobie niefrasobliwie dumałem o dyrdymałach, choć okoliczności bynajmniej do tego nie pasowały.
Wreszcie, przy 135% usłyszałem znajome charakterystyczne stuknięcie i temperatura gwałtownie zaczęła spadać. Uff...Przez chwilę, można rzec, było gorąco.
-
-Heat sink deployed. -Głos Verity, spokojny jak zawsze, przywołał mą świadomość do rzeczywistości.
Oba SCB odezwały się jeden po drugim. Dźwięk stopniowo zwiększał częstotliwość i barwę, by pod koniec modulować do przyjemnego mruczenia, co oznaczało, iż osłony właśnie kończą sie ładować. Wskaźnik tarcz pokazywał już pełne trzy okręgi. Wracamy do gry! Tymczasem, Python, któremu tak usilnie i jednoznacznie dawałem do zrozumienia, iż jego obecność jest w niniejszym sektorze ze wszech miar niepożądana, odskoczył jakieś kilkaset metrów do przodu. Czas, w trakcie którego ja werbalnie obrażałem załogę doku w "'Biney Mines" posądzając ją o próbę sabotażu, wrogi pilot postanowił wykorzystać na wykonanie nawrotu. Widział, co się dzieje z moimi osłonami i próbował wziąć sprawy we własne ręce. Naiwniaczek. Nie przewidział, że odpalę oba SCB na raz. Teraz, chroniona pełną mocą osłon i skierowana dziobem w górną część wrogiego okrętu "HAVOC" znajdowała się jakieś trzysta metrów od niego. Uśmiechnąłem się pod wąsem.
-Divert energy to System! -Wydałem komendę.
Usłyszałem cztery charakterystyczne piknięcia. Oba wiszące mi na plecach Vipery wciąż napieprzały, z czego tylko się dało. Wypuściłem "Chaffa"- Niech się chłopaki pomęczą -pomyślałem. Z lewego utility pointa wystrzeliło mnóstwo jaskrawożółtych i pomarańczowych ogników. Teraz mogli ładować tylko z Rail Gunów. Wszelkie automatycznie namierzające bronie, przez najbliższe dziesięć sekund mogli sobie wsadzić w buty.
-Afterburner!- Powiedziałem ze stoickim spokojem.
„Havoc” odczuwalnie przyspieszyła, mimo włączonych kompensatorów inercyjnych, delikatnie wgniatając mnie w fotel. Widoczny przez owiewkę kokpitu Python gwałtownie się zbliżał. Zderzenie było już nieuniknione. Przód Korwety wrył się z impetem w grzbiet taranowanego statku. Interferencje nakładających się na siebie i przenikających tarcz rozbłysnęły na niebiesko i seledynowo.
-Target's shield disabled.- Oznajmiła Verity obojętnie.
-No- pomyślałem -Teraz jesteś mój.
Otworzyć lewy panel. Czwarta zakładka. Wybrać "Power Plant". Wszystkie te czynności wykonałem jak automat. W miejscu, gdzie pod pancerzem powinien znajdować się reaktor umiejscowił się celownik. Nacisnąłem spust. Czerwone wiązki z Dwóch potężnych Laserów strumieniowych klasy 4 w ułamku sekundy przecięły próżnię i ugodziły wrogi statek w oznaczonym miejscu. U znajomego inżyniera o wiele (lub niewiele, zależy jak na to spojrzeć) mówiącej ksywie "Dweller" zamontowałem prototypowe ulepszenia . Umożliwiało mi to wyeksportowanie części generowanego przez statek ciepła i ułatwiało utrzymanie bezpiecznych temperatur podczas walki. Swoją drogą słono sobie dziad policzył, bo będę mu teraz wisiał ze dwie "przysługi".
Wspomniane przysługi to, jak to mówią, nie "w kij dmuchał". Ostatnio, zażyczył sobie całej ładowni "Performance Enhancers". Trzeba było widzieć minę urzędnika celnego na jednej z Turystycznych Stacji gdzie zmuszony byłem zatankować, bo akurat szlag trafił pokładowego „ fuel scoop-a” w mojej Anakondzie. Zobaczył ładunek: 400 ton środków na potencję, po czym, niezbyt rzeczowo, stwierdził: "Tyle Pan tego przywiózł..." A ja mu na to: " A co myśli Pan, że mi zabraknie?” Gdy odlatywałem ze stacji to ciągle miał jeszcze otwartą ze zdziwienia gębę. Ale lepszy numer był jak się dowiedziałem, co „Dweller” z tym ładunkiem zrobił. W którejś koloni karnej usłużni klawisze usunęli mu, że tak się wyrażę, "punkt dystrybucji leków na chandrę". W podzięce za ten przyjacielski gest Dweller, w przypływie bezinteresownego afektu poszerzył pewne "intymne zdolności" mieszkańców wspomnianej kolonii rozpuszczając rzeczone 400 ton wspomagaczy w zbiorniku wody pitnej. Smaczku całej sprawie nadaje fakt, że, jak już wspomniałem, była to kolonia karna i kobiet tam z reguły nie było. Więc, dosłownie i w przenośni wszyscy mieli tam przez jakiś czas "zdrowo przejebane". Ale dość już o tym. Zamontowane w moich laserach ulepszenia umożliwiały, jak wcześniej wspomniałem, transfer generowanego przez broń ciepła poza układ chłodzenia statku, pod warunkiem, że wiązki trafiały w jakiś cel. "Dweller" wyjaśniał mi, co prawda jak to działa, ale byliśmy wtedy obaj konkretnie zaprawieni Lavańską Brandy więc, mając mocno ograniczone zdolności poznawcze, informację tę prostacko zlekceważyłem i zignorowałem. Pozostaje mi więc pozostać we wstydliwej niewiedzy, przynajmniej do czasu kolejnej libacji u zaprzyjaźnionego inżyniera.
Potraktowany strumieniami z laserów Python skwierczał jak frytka wrzucona do rozgrzanego oleju. Wyraźnie stracił zdolność szybkiego przemieszczania się i najwyraźniej miał już poważnie uszkodzone moduły wewnętrzne. Ponieważ z tyłu nadal miałem dwóch wiernych fanów, musiałem cały czas przekierowywać większość energii do systemów ogólnych, wskutek czego na ładowanie zasobnika niezbędnej do chłodzenia broni mogłem przełączyć tylko dwie z sześciu dostępnych linii zasilania. Dwa wielkie lasery dość szybko opróżniły wspomniany zasobnik, więc dałem im odpocząć i nacisnąłem spust od drugiej grupy broni. Pięć szybkostrzelnych działek obrotowych, znanych powszechnie, jako „Multikanony” jęło wypluwać z siebie strumienie pocisków. Jeden wielki, dwa średnie i dwa małe. Te zabaweczki miały nieco mniejszy apetyt na energię, jak również dysponowały wielce przydatnymi zdolnościami. Trzy z nich z nich potrafiły potężnie rozgrzać każdy pocisk, wskutek czego oprócz energi kinetycznej niósł ze sobą dodatkowo ładunek termiczny wzmagający efektywność względem tarcz oraz obciążający układ chłodzenia celu. Pozostałe dwa miotały eksperymentalną amunicję zakłócającą na poziomie molekularnym strukturę poszycia, co zwiększało podatność celu na uszkodzenia. Pozbawiony osłon metodą „na szturchańca” Python, potraktowany teraz potokami rozgrzanego metalu po kilkunastu sekundach zaczął świecić dziurami jak stary durszlak. Kilka pocisków, przedarłszy się przez pancerz, ugodziło w reaktor i któryś musiał trafić w system chłodzenia, bo po chwili rdzeń stopił się wypalając dziurę w poszyciu a następnie wywołał eksplozję, po której ze statku pozostało tylko kilkanaście bezładnie dryfujących fragmentów kadłuba. Pilot chyba nawet nie zdążył się katapultować, bo nigdzie nie było widać kapsuły. Teraz mogłem wreszcie zająć się upierdliwcami w Viperach. Nie próżnowali. Podczas, gdy ja kończyłem z ich większym kolegą, zdołali zdjąć mi jeden okrąg na wskaźniku osłon. Z pewnością nie spodziewali się, że tak szybko zostaną pozbawieni wsparcia potężniejszego okrętu. Dysponowali mniejszą siłą ognia, ale byli niezrównanie zwrotniejsi. Mogli mi jeszcze narobić sporo kłopotów. -Trzeba zwiększyć swoje szanse.-Pomyślałem.
-Full power to engines! -Padła z moich ust kolejna komenda.
Znów cztery następujące tuż po sobie piknięcia potwierdziły wykonanie polecenia.
-Diverting power to engines.- Uczynił to również głos Verity, jak zawsze spokojny i ciepły.
„HAVOC” wyraźnie ożywiła się. Dodatkowe zasilanie thrusterów uczyniło statek znacznie szybszym i bardziej podatnym na manewrowanie. Rzutem oka sprawdziłem wskaźnik prędkości—był jak to mówimy my, piloci- „na niebieskim”. Podniosłem nieco dziób statku i ręcznie uruchomiłem dopalacz, a chwilę później wyłączyłem wspomaganie toru lotu. Korweta posłusznie i wdzięcznie obróciła się w stronę ścigających ją myśliwców. Jeden z nich, zapewne bardziej doświadczony przechylił się przez skrzydło i najzwyczajniej w świecie podał tyły. Drugi próbował wyminąć mnie lecąc w górę, tak, by znaleźć się poza zasięgiem mojej broni. Zwolniłem i włączyłem ciąg pionowy, jednocześnie wyłączając silniki korekcyjne i podnosząc dziób do góry. Zwiększyła się dzięki temu długość łuku, jaką Viper musiał pokonać, by mnie wymanewrować. Po chwili moja broń złapała namiar i ustawiła się na celu. Najpierw kilka razy dostał wiązkami z wielkich laserów i stracił tarczę. Już nie atakował, usiłował unikać moich pocisków. Zabawa w kotka i myszkę trwała kilkadziesiąt sekund, aż zdał sobie sprawę, że zginie, jeśli nie zacznie uciekać. I zaczął. Nawet nie próbowałem gonić. „HAVOC”, choć nieźle podrasowana wyciągała na dopalaczu maksymalnie 330m/s. Nie było szans dogonić myśliwca, który nawet nie „modowany” mógł polecieć ponad 400. Ale nie dane mu było tego dnia zawitać do portu. Wsparcie z frakcji „Skrzydlata Husaria” zjawiło się w CZ równie nagle, co niespodziewanie.
-Myślałeś, że cię zostawimy na pastwę tych skurwysynów? -Wychrypiał któryś przez komunikator.
-My dbamy o swoich, nawet o Kadetów. – Dodał ktoś inny.
-Ale widzę, że sam już posprzątałeś. Zostawiłeś nam tylko ochłapy. – Zaśmiał się ten pierwszy.
Dopadli go po jakichś 4 kilometrach. Widać było tylko eksplozję a Verity dorzuciła:
-Target destroyed.
-Jednak po mnie wrócili-Pomyślałem. -Może nie będzie tak źle.